czwartek, 30 kwietnia 2015

Obiecałam...

Taak,więc jestem.Tyle się dzieje,że tak naprawdę nie wiem od czego zacząć.Adrian jak to Adrian...ciągle ma jakieś swoje foszki.Nogi do końca nadal się nie zginają,stąd właśnie pomysł na "zrzutkę" i turnusowy wyjazd.Pomału również zbieramy fundusze,bo być może okaże się,że musimy za turnus płacić z "własnej kieszeni".Ale czego nie robi się dla dziecka.Niby pomału wychodzi i na spacer,jednak zejście i wejście po schodach to nadal dla niego problem.
Wiktoria rośnie jak na drożdżach.Kto by pomyślał,że za miesiąc już dwa lata :)
No i niby się cieszyć można, a ja jakoś nie umie,kiedy obok cierpi kolejne dziecko.Znów atak,znów zatrzymanie serca,szpital i respirator.Teraz nawet cha założyć rurkę tracheostomijną.
Po przejściach z Adrianem,myślałam,że chociaż mój brat poczuje ,jak wspaniałe może być rodzicielstwo.A tu proszę.Ciagle problemy,ciągle coś się dzieje.Robią już na prawdę wszystko co było można.Teraz nawet lekarze ręce rozkładają.

kiedy ta nasza trauma przejdzie.Tak wiem,trzeba się z tym pogodzić i brać "na klatę"to co los nam daje.Ale ile można wytrzymać,patrząc na cierpienie niewinnego dziecka.
Nikt nie ma na to wpływu i nikt na pytanie odpowiedzieć nam nie potrafi.Podobno dostajemy tyle ,ile jesteśmy w stanie wytrzymać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz