Pusto,cicho w domu i różne
myśli do głowy przychodzą.Dni mijają jeden za drugim,a pewne sytuacje
zmuszają nas do podjęcia pewnych decyzji,przemyślenia pewnych
rzeczy.Zachowanie naszych dzieci czasem zmusza nas dorosłych do
refleksji.Chore dzieci potrafią nas zaskakiwać.Myślą o pewnych rzeczach w
sposób zupełnie inny niż my dorośli.I mówią o nich-dla nas strasznych i
nie do pomyślenie- z zupełnym spokojem i niesamowitą mądrością.Któregoś
dnia ktoś zapytał-czy chore dziecko kocha się bardziej?Hm,coś pewnie w
tym jest,choć ja tak nie myślę..Każde dziecko kocha sie na swój
sposób,każde kocha się ogromna miłością.Miłość do niepełnosprawnego
dziecka jest nie do opisania.Nie da wyrazić się jej słowami.A czasem
nawet czynami.I dlatego właśnie czasem myslę,że Bóg obdarowal mnie
ogromem szczęścia.
poniedziałek, 28 października 2013
Wieczór u nas...
...na początek miały być nogi z buźce.Od jakiegoś czasu to najlepsza zabawa naszego szkraba.Ale niestety nie dała się sfotografować w tej niezwykłej pozycji.
Za to wieczorem brat słuchał muzyki i chciał zrelaksować siostrę.Efekt tego był taki...
Pełna zaduma na twarzy.Niestety nie wiem,czego słuchała nasza pociecha,braciszek repertuar dobierał :)
O całej reszcie nawet pisać mi się nie chce,bo ręce opadają i szlag mnie trafia.Ale co tam,widocznie życie nasze jest już tak zaprogramowane,że co tydzień coś się dzieje.Nie mam siły,nerwów i słów na wszystko.
Dzieciaki dają mi radość każdego dnia.I to jest największa rekompensata,za te wszystkie złe dni...
Takie tam...
Czytając
blogi innych zastanawiam się jak oni to robią.Blogi są ciekawe,wpisy
czyta się z zapartym tchem.A mój jest czasem taki ni z gruszki,ni z
pietruszki.Piszę o wszystkim i o niczym.Ale czyż nie właśnie po to one
są?
Właśnie.Można
przelać swoje myśli i być może poczuć się lepiej.Są sprawy,o których
nie potrafi się rozmawiać nawet z najbliższą osobą.Albo ta najbliższa
osoba po prostu nie ma ochoty cię słuchać,rozmawiać.I co wtedy?Dusi się w
sobie wszystko,zaciska zęby i robi dobrą minę do złej gry.Czasem ma się
gorsze dni,ale nikt tego nie zauważa.Musisz być
szczęśliwa,zadowolona,wszystko w domu musi być dopięte na ostatni
guzik,choć czasem nogi w dupę wchodzą.Nasuwa się pytanie,co z tym
szczęściem?Otóż jestem szczęśliwa,żeby nie było,że baba zrzędliwa
narzeka.Dzieciaczki zdrowe,więc tylko się cieszyć.Druga połówka po
całych dniach w pracy,a ja sama w czterech ścianach.I codziennie widzę
cudowny uśmiech naszej śmieszki,codziennie po kilka razy słyszę jej
płaczki.Czy czegoś mi brakuje?Owszem.Coś się zmieniło,coś chyba
pękło.Zainteresowanie,bo na pewno nie uczucie.Brakuje wspólnych
chwil,rozmów.Bliskości.Kiedyś wszystko było inne,spontan.I to było
cudowne.Teraz wszystko troszkę się przygasiło.Dzieci pochłaniają całą
naszą uwagę.Zmęczenie daje o sobie znać.No cóż,życie.
Mam
to co chciałam.Dwójkę dzieci i drugą połówkę przy sobie.Nie
narzekam,staram się jak każda mama.Miałam obawy,czy kolejne dziecko będę
umiała pokochać.Tek chyba myśli wiele osób.Jednak wystarczyło tylko
jedno spojrzenie i pojawiła się ogromna miłość do nieznanej dotąd
kruszynki.Już nie myślę,że jedno z dzieci może czuć się
źle.Wiadomo,córcia pochłania więcej mojej uwagi i bardziej mnie
potrzebuje.Syn to rozumie,ale tez jest moją kochana przyklejką.Nie
zaśnie bez buziaka i przytulenia.
Czasem
myślę,jak potoczyło by się nasze życie gdyby nie Adrian.Czy miałabym w
sobie siłę taka,jaka mam w sobie teraz?Czy potrafiłabym tak walczyć o
swoje?Czy byłabym taką osoba,jaką jestem dzisiaj?Pewnie nie.To właśnie
on nauczył mnie być silną.Dla niego pojawiła się w nas ogromna siła.
Kolejny
artykuł dał mi troszkę do myślenia.Ludzie postrzegają nas w różny
sposób.Jedni podziwiają,inni współczują.I to drugie jest chyba
najgorsze.Nie potrzebujemy współczucia,tylko czasem odrobinę pomocy.Nie
dałabym rady bez wsparcia kochanej osoby.Czasem chciałam udowodnić,że z
małej,cichej kobietki stałam się tygrysicą.I to taką,która potrafi
pokazać pazurki.A nauczyło mnie tego moje dziecko,życie i wola walki.
Wpłaty z 1 %
Od jakiegoś czasu na konto Adrianka wpływają pieniążki z 1 %.Jak do tej pory odnotowano 95 wpłat z różnych miejscowości:Kielce,Radom,Jędrzejów.Najwięcej jednak wpłat pojawiło się ze Starachowic i Skarżyska-Kamiennej.Wszystkim naszym znajomym i nieznajomym,którzy zdecydowali się przekazać 1 % na rzecz Adrianka bardzo gorąco dziękujemy.Dzięki tym wpłatom uda nam się pojechać na kolejny i turnus i nadal walczyć o sprawność i zdrowie naszego synka.
środa, 23 października 2013
Przyjaciel
Jak tylko Wiktoria pojawiła się w naszym domu wiedziałam,że mimo trudnego początku nawiąże się między nimi wyjątkowa więź.Tak jak z Adriankiem.Czekaliśmy na to,początki były dość trudne.Mowa o naszym kociaku.Na początku trzymał dystans do Wiktorii.Od pierwszego dnia zostali sobie przedstawieni :)Ale mijał ją szerokim łukiem.Z dnia na dzień było coraz lepiej.Na początku spanie w tym samym miejscu co Wiktoria,ale w dość dużej odległości.Lekkie obwąchiwanie i zmniejszani odległości.Aż w końcu w niedzielne popołudnie spali tak.
sobota, 19 października 2013
Dlaczego nie chcesz spać
Inne dziecko i co się z tym wiąże inne problemy.Adrian nie sypiał po nocach,ale miał powody.Spastyczne mięśnie bolały i nie mógł z pełni się wyluzować w nocy.
Wiktoria od jakiegoś czasu też źle sypia.Zasypia na noc między 20 a 21.Ale do 23 budzi się po kilka razy.Czasem koło 24 muszę położyć się razem z nią.Czasem to pomagało,ale ostatnio nawet tulenie i cycek nie daje rady.niby śpi,oczka ma zamknięte,a kręci się strasznie,Nóżki i rączki są w górze,strasznie nimi macha.Podobno są to przejściowe etapy rozwoju,no ale ileż można nie spać.Po miesiącu spania po dwie godziny mam troszkę dość.Czy ktoś tak miał z dziećmi?Czy jest na to jakaś rada,czy po prostu trzeba to przetrwać?
Wiktoria od jakiegoś czasu też źle sypia.Zasypia na noc między 20 a 21.Ale do 23 budzi się po kilka razy.Czasem koło 24 muszę położyć się razem z nią.Czasem to pomagało,ale ostatnio nawet tulenie i cycek nie daje rady.niby śpi,oczka ma zamknięte,a kręci się strasznie,Nóżki i rączki są w górze,strasznie nimi macha.Podobno są to przejściowe etapy rozwoju,no ale ileż można nie spać.Po miesiącu spania po dwie godziny mam troszkę dość.Czy ktoś tak miał z dziećmi?Czy jest na to jakaś rada,czy po prostu trzeba to przetrwać?
Piątkowo-sobotnia sesyjka naszej damy
Nie rozstajemy się z aparatem.Ciągle coś się dzieje warte uwiecznienia.Kiedy Adrian był mały robiłam dokumentację od pierwszego dnia w domu do ponad dwóch lat.Dziś siadamy rodzinnie,włączamy płytę i śmiejemy się do łez z naszego małego łobuza.Taka dokumentację będzie miała również Wiktoria.Od ciążowego brzuszka do....nie wiadomo kiedy :)
Zdjęcia mamy i córki.Szkoda,że profesjonalne tylko jedno.Wiktoria miała na nim trzy miesiące
A dzisiaj weekendowo,czekamy na tatula,zaliczyliśmy spacerek z pieskiem.Oczywiście towarzyszył nam bart-Adrian.Mimo troszkę mroźnej pogody ze spacerku nie zrezygnowaliśmy.Dzieciaki świeżym powietrzem pooddychały.Na pewno im to nie zaszkodzi.
piątek, 18 października 2013
Trochę wcześniakowych wspomnień czyli jak stałam się mamą wcześniaka
Notka dla wytrwałych.
Nasze życie toczy się i
krąży tylko wokół dziecka.Synek to wcześniak z 31 tygodnia,z problemami
zdrowotnymi i zdiagnozowanym mózgowym porażeniem dziecięcym.Chciałabym
na tym blogu opisać wszystko od początku,póki jeszcze pamięć nie
szwankuje.Pokazać naszą walkę o lepsze jutro.Ciężko jest samej
wychowywać chore dziecko,mąż poświęcił się i pracuje z dala od
nas.Jednak w tym całym nieszczęściu,jak ktoś może stwierdzić, jest ogrom
szczęścia.Nasz synek to inteligentny chłopiec,uczy się w normalnej
szkole.Ale zacznijmy od początku.
Adrianek to nasze pierwsze
dziecko,wyczekiwane.Ileż snuliśmy planów,jak to będzie,jak będzie nas
troje.Nie znaliśmy płci dziecka,nie chcieliśmy.Mimo tego i tak w głębi
serca wiedziałam,że będzie to chłopiec.Dotrwaliśmy do feralnego 30
tygodnia,gdzie z wizyty kontrolnej pogotowie zabrało mnie do
szpitala.Skurcze,rozwarcie na dwa cm.Strach,niepewność,co dalej,czy z
dzieckiem wszystko dobrze i co najważniejsze,czy będzie zdrowe.Okazało
się,że winna była bakteria,którą podobno wyleczyli i po półtora tygodnia
pobytu w szpitalu mogłam iść do domu.Była to środa po południu,a o 4
rano w czwartek dostałam krwotoku,pojawiły się kolejne skurcze.Po
przyjezdzie do szpitala usłyszeliśmy diagnozę-8 cm,musimy rodzić.I tak o
6 rano,będac w 31 tygodniu ciąży trafiłam na porodówkę.Sterydy na rozwój
płuc dziecka i czekamy.Strach,nerwy spowodowały zanik akcji
porodowej.Nic się nie działo.Żadnych skurczy.O 8 zrobili usg,aby ocenić
wielkośc dziecka.Aparatura pokazała 860g.Bardzo mało,jak na 31
tydzień.Byłam załamana.A słowa,jakie usłyszałam od lekarki
"dobrze,by było,aby była dziewczynka,one są silniejsze" słyszę do dziś.
"dobrze,by było,aby była dziewczynka,one są silniejsze" słyszę do dziś.
Skoro nic się nie
działo,a była już 11.30,podjeli decyzję.I tak musiałam urodzić.Była to 9
godzina porodu.Przebili pęcherz i okazało się,że wody są zielone.Potem
pamiętam już wszystko jak przez mgłę.Skurcze silniejsze,podłaczenie
oksytocyny ,wielki pośpiech wszystkich,którzy byli na sali.O 12.35
usłyszałam krzyk mojego dziecka i słowa"gratuluję,ma pani
syna".I...Załamałam się.Słyszałam,że płacze,więc nie jest zle.Ale
przecież neonatolog powiedziała,że byłoby lepiej,gdyby urodziła się
dziewczynka.Bałam się,że go stracę.
Po dwóch godzinach od
porodu musiałam zobaczyć,co dzieje się z moim dzieckiem.Nikt mi nic nie
mówił,nie informował o stanie jego zdrowia.Zabrali go od razu do
inkubatora i już go nie widziałam.
Zobaczyłam...Pełno
rurek,kabli,ciągle piszczące maszyny.To było straszne.A wśród tego
zgiełku leży maleńkie ciałko,Długie nóżki,rączki,pełno włosków na ciele i
te cudowne błękitne oczka patrzące na mnie przez szybę inkubatora.Jakby
chciały mi coś powiedzieć.
Wiedziałam,że dobrze nie jest,bo synek przestał oddychać na kilka sekund.Ale wiedziałam również,że jest silny i będzie walczył.
Sepsa,metaboliczne
zakażenie kości,podłączony do n-CPAP-u,to nie było to,czego się
spodziewałam.Bo przecież wszystko było dobrze.Czułam się w ciaży
świetnie,więc dlaczego tak się stało?Dlaczego moje dziecko cierpi i
najprawdopodobniej będzie chore?
I ciągla to pytanie"dlaczego"n,na które nikt nie znał wtedy odpowiedzi.
Pewnego dnia,a byliśmy
już długo w szpitalu(od początku do samego wyjścia do domu byłam z
dzieckiem w szpitalu)zaczęło dziać się z nim coś
niewyjaśnionego.Przestał przyjmować pokarm,miał wysoka gorączkę i żaden
antybiotyk nie działał.Badania,badania i ciągłe badania.Pobrali również
krew ode mnie.Okazało się,że była m nosicielką cytomegalii i to własnie
ona była przyczyna wcześniejszego porodu.Rzekoma bakteria,którą
wyleczyli.Jeśli dziecko zaraziło się podczas porodu,przetransportują go
da CZDZ w Warszawie.Czekając kilka godzin na wyniki umieraliśmy ze
strachu.Synek nie był chory na cytomegalię,ale potrzebował antybiotyku z
UK.Udało się zorganizować transport i w dość szybkim czasie dostał
pierwszą dawkę.Wszystko zaczęło się normować.Maluch przybierał na
wadze,po 6 tygodniach został wyjęty z inkubatora i mogłam karmić go
piersią.Po 56 dniach wróciliśmy do domu.Ale to nie koniec naszej
podróży.Bo tak naprawdę,dopiero teraz na dobre się zaczyna.
Jeśli chodzi o podejście
lekarza,dziś wiem,że było ono wielce nieprofesjonalne.A i aparatura się
pomyliła,bo synek ważył 930g.Był maleńki,ale bardzo silny.Walczył o
oddech,walczył,bo chciał być z nami.
Po długich dwóch
miesiącach w szpitalu wrócilismy do domu.Szczęśliwi.I wtedy zaczęły sie
kontrole-okulista,neurolog.Synek maleńki,bo w dniu wypisu ze szpitala
ważył 2020g.Skierowania pobrane,więc zostało tylko umówić się na
wizyty.Okulista-wszystko w porządku,jednak trzeba kontrole powtarzać co
miesiąc.
Neurolog-najbliższy
dziecięcy oddalony o 40 km.No cóż,nie ma co marudzić tylko w drogę.Pani
opukała dziecko młoteczkiem,stwierdziła,że wszystko jest ok i kazała
pokazać sie za trzy tygodnie.Podczas tych trzech tygodni zauważyłam,że
coś nie dobrego dzieje się z dzieckiem.Nienaturalne ułożenie ciała
podczas snu,piąstki ciągle zacisnięte.Na kolejnej wizycie badanie
podobne i kolejne stwierdzenie"jest dobrze".Mówię pani doktor,że nie
jest dobrze.Opisałam moje spostrzeżenia,pani doktor wypisała receptę z
instrukcja,jak podawać dziecku leki.Z uśmiechem na twarzy stwierdziła,że
musimy już przygotować się na to,że mamy w domu maskotkę.Taką do
kochania i przytulania.A żeby ją...
Pojechaliśmy do apteki
leki wykupić,a pani do nas,że ich nie wyda.Pytam"dlaczego?".A ona- dla
kogo te leki.Więc mówie,że dla mojego trzymiesięcznego synka.A ona
nadal,że ich nie wyda.Jak sie okazało,były to leki silnie
pszychotropowe.Zamarłam.Oczywiście leków nie wykupiliśmy.Więcej pani
doktor nas nie zobaczyła.
Moja intuicja mnie nie
zawiodła.Chodziłam,szukałam,pytałam,aż w końcu trafiliśmy do prywatnej
kliniki w Warszawie.Dopiero tam zobaczyliśmy jak wygląda neurologiczne
badanie u wcześniaków.I co najważniejsze,dziecko nie wymagało żadnych
leków,tylko intensywnej rehabilitacji.
Jezdziliśmy co
miesiąc,ćwiczyli w domu wg,instrukcji rehabilitantki.Nigdy nie
usłyszałam,że będę miała w domu maskotkę.Owszem ,zostaliśmy
poinformowani,że będą problemy z rozwojem synka,ale nie jest zle.Przy
każdej wizycie słyszałam"nie martwcie,się będzie chodził"
Gdy synek miał 1,5 roku,wykazywał intelekt dziecka 3 letniego.W wieku 4 lat czytał i umiał się podpisać.
Samodzielne kroki zrobił mając 2 lata i trzy miesiące.Bez leków,tylko rehabilitacja.
Do Warszawy jezdziliśmy 4 lata.Powstało pytanie-co dalej?Achillesy przykurczone,dziecko chodzi na palcach.Botulina czy operacja?
Nikt nie potrafił podjąć
decyzji-ani neurolog,ani rehabilitantka.Obie jednak stwierdziły,że
trzeba konsultacji z ortopedą.I tak trafiliśmy do Wojewódzkiego Szpitala
Dziecięcego w Kielcach.Kontrole ortopedyczne były chyba 4,gdzie na
ostatniej zapadła decyzja o botulinie.Zgodziliśmy się z nadzieją,że
pomoże to naszemu dziecku.Ustaliliśmy termin.
W wyznaczonym dniu
stawiliśmy się do szpitala.Zabieg miał odbywać się w połowicznej
narkozie.Synek zasnął na kolanach taty.Cały zabieg trwał może 15
minut,ale dla nas to cała wieczność.Tak nam się wtedy wydawało.
Synek wrócił do nas już
wybudzony,niemniej jednak jeszcze pół dnia musieliśmy spędzić na
oddziale.Z zaleceniami kontynuowania rehabilitacji wróciliśmy do
domu.Dziś już wiem,że efekt był krótkotrwały.I podczas ćwiczen dało sie
wyczuć poluzowane mięśnie tylko przez kilka dni po zabiegu.Nie byliśmy
zadowoleni.
Po trzech miesiącach od
pierwszej dawki botuliny decyzja o kolejnej.I zaczęły się schody-fundusz
umowy ze szpitalem nie podpisał.Dostaliśmy skierowanie do
Specjalistycznego Szpitala Ortopedii i Rehabilitacji Dziecięcej "Górka" w
Busku-Zdroju.
Po umówieniu wizyty
konsultacja z dr.Dobrowolskim w Busku.A na niej informacja,że botulina
nic już nie pomoże.Potrzebna jest operacja.
Po konsultacji w Busku
mieliśmy czekać na telefon ze szpitala.Umówienie pobytu,trzydniowy na
oddziale,tzw.rozpoznanie i ustalenie terminu operacji.Wcześniej już
mieliśmy zaplanowany wyjazd męża do pracy.Tak więc on wyjechał 24,a 27
dostałam telefon ze szpitala.Spakowałam siebie i dziecko i
pojechaliśmy.Pobyt miał być od 4 do 6 września .Termin operacji już
ustalony na 15 grudnia,po dokładnym przebadaniu dziecka przez dwóch
lekarzy.
Środa,dzień naszego
wyjazdu do domu,a tu informacja od lekarza,że jest wolny termin
operacji.Ktoś sie rozchorował.A ten wolny termin to...7 września.I
pytanie co robić?Czy zdąże przygotować dziecko psychicznie na jutrzejszą
operację?Czy ja dam radę to udzwignąć?Zostałam sama.Mąż nie
przyjedzie!Ciągłe pytanie co robić???
Myśli kotłowały się w
głowie,czy aby dobrze robię.Podjęłam decyzję.Już jesteśmy w szpitalu,do
15 grudnia synek będzie sam chodził.Widocznie Bóg tak chiał...i
podpisałam zgodę.Wytłumaczyłam synkowi wszystko,co będą robić
lekarze-nic nie będzie czuł,po obudzeniu będzie miał nóżki w
gipsie.Pytanie ,które zadało mi moje dziecko-"mamo,czy oni naprawią mi
nogi?"-pamiętam do dziś.Tą powagę w głosie pięciolatka.
Operacja nie trwała
długo,jakieś 45 minut,ale dla mnie to wieczność.Tak wtedy
myślałam.Przywiezli dziecko na salę,w gipsie od ud po palce i rozpurką
miedzy nogami.Płacz,i mój i jego.Ja z bezsliności,on,że musi sam zostać
na oddziale w szpitalu,bez mamy.Czy to nie dziwne?Tak bardzo bał sie tej
nocy w szpitalu,że ból nie miał znaczenia.Ale cudowne
"ciocie"zaopiekowały się nim.Myślałam,że będzie dużo gorzej,gdy
następnego dnia wchodziłam na oddział.Byłam przygotowana,że od razu
usłyszę płacz.A tu niespodzianka.Na oddziale cisza,krótka rozmowa z
pielęgniarką o minionej nocy i witający mnie o 5.30 rano cudowny uśmiech
mojego szkraba.
Ścięgna
podcięte,przywodziciele poluzowane,trzy tygodnie w gipsie i
rehabilitacja.Rehabilitacja i ....jakież zaskoczenie,radość w głosie i
oczach dziecka,gdy po zdjęciu gipsów wciąż powtarzał z dumą"mama
zobacz,stoję na całych stopach!"
Nigdy nie żałowałam,że
taką podjęłam wtedy decyzję.I miałam rację-15 grudnia mój synek był
samodzielnie poruszającym się dzieckiem.
Rehabilitacja trwająca
latami przynosiła pożądany efekt.Nie mniej jednak,po pięciu latach o
pierwszego zabiegu-potrzebna kolejna operacja.
To stwierdzenie wisiało
nad nami jak jakaś trauma.Usłyszeliśmy,że nasz syn to książkowe dziecko z
mpd (mózgowe porażenie dziecięce) i na pewno będziemy w przyszłości
musieli zdecydować o kolejnej operacji.Ta przyszłośc była odkładana z
roku na rok.Na kolejnych konsultacjach słyszeliśmy"jeszcze nie
teraz".Ale chodzenie znacznie się pogorszyło,szybki wzrost spowodował,że
kolanka zaczęły schodzić się do środka.Wyglądało to tak,jakby ktoś je
po prostu związał.Kolejnym sygnałem,że operacja musi być przeprowadzona
była utrata równowagi.Synek co raz częściej przewracał sie na prostej
drodze.Po omówieniu z lekarzem naszych obaw i dokładnym badaniu w marcu
ubiegłego roku została podjęta decyzja o kolejnej operacji-osteotomia
dwubiodrowa przekrętarzowa.Dość poważny zabieg,polegający na przecięciu
kości udowej,ustawieniu pod odpowiednim kątem i zespoleniu śrubami.W
związku z tym,że operacja miała na celu przekręcenie nóżek, gips
biodrowy z rozpurką na siedem tygodni.
Dzień operacji był dla
wszystkich ciężkim przeżyciem.Trwała cztery godziny.Ogromny ból po
operacji,mimo podanych środków przeciwbólowych.Operacja odbyła się 30
sierpnia 2011 roku.Jesteśmy na dzień dzisiejszy po dwóch turnusach
rehabilitacyjnych,śruby nadal goszczą w kościach synka.Jak długo,jeszcze
nie wiemy.
Wszystko jest na dobrej
drodze,choć rehabilitacja jest bardzo kosztowna.I na pewno będziemy
musieli prowadzic ją przez kolejnych kilka lat.Adrian ma założone konto w
Fundacji "Zdążyć z pomocą",gdzie każda wpłata jest dla nas na wagę
złota.
czwartek, 17 października 2013
Wieczorową porą...
Cisza spokój.Dzieciaki spią,a ja sama znowu.Na szczęście tylko na kilka dni.Mimo tego różne myśli do głowy przychodzą.Jak to było,kiedy Adrianek był mały i jaka kolosalna różnica z małą Wikulą jest.Mimo tego,że jestem całymi dniami sama,nie czuje się bardzo zmęczona.nie mogę powiedzieć,że w ogóle,ale wszystko jest zupełnie inne.Przed narodzinami Wiktorii zastanawiałam się nie raz jak sobie poradzę z dwójką dzieci.Jeśli jeszcze dojdzie szkoła,małż w pracy...W praktyce wszystko samo się układa.Wszystko idzie jakoś tak spontanicznie i bez najmniejszych problemów.
Czasem nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.Boję się,że pewnego dnia się obudzę i wszystko okaże się nieprawdą.Nie będę miała zdrowej córeczki i samodzielnego synka.A jednak to prawda.Adrian świetnie daje sobie radę,chociaż zawsze może być lepiej.Teraz mogę o tym napisać.Będąc kolejny raz w ciąży bałam się jak diabli.Nie chciałam bardzo pokazywać swojego strachu.Nie jedną noc płakałam w poduszkę-ze strachu,samotności a czasem i z bezsilności.Modliłam się do Boga,aby tym razem dał mi zdrowe dziecko.Czy gdybyśmy dostali chore,coś by to zmieniło? Hm...Na pewno byłoby tak samo kochane.Jednak chęć "nauczenia się"kochania i wychowywania zdrowego maluszka była ogromna.Ile razy zadawałam sobie pytanie-dlaczego ja muszę dźwigać ten krzyż przez życie.A właściwie to dlaczego właśnie nie ja?Czym różnię się od innych matek mających chore dzieci?Dlaczego właśnie nie mnie miało to spotkać?Jakiś cel na pewno w tym był.Jestem silniejsza,poznałam wiele wspaniałych osób borykających się z podobnymi problemami co nasze.Do dzisiaj utrzymujemy kontakt.Spotkaliśmy na swojej drodze wiele cudownych ludzi,którzy pragną nam pomóc.Nie poddałam się i walczyłam o swoje dziecko.Czy czuję się przez to lepszą matką od innych?Nie,bo pewnie każda matka skoczy w ogień za swoim dzieckiem.Nie poddałam się i wywalczyłam nagrodę.Dwie cudowne nagrody od życia-moje dzieci.
Nasze dzieci
Kochane są te nasze dzieciaki.Adrian jest bardzo pomocny w opiece nad Wiktorią.Dzisiaj po powrocie ze szkoły karmił ją deserkiem.Wiktoria bardzo nie oponowała i dzielnie zjadła cała miseczkę.
Wiktoria zdobyła zaufanie naszego kociaka,który nie odstępuje jej gdy śpi.Wieczorem śpi obok kołyski.Nasza mała Śmieszka jest bardzo uradowana,gdy pozwoli jej się pogłaskać.
Czeka nasza pociecha rano dzielnie,obstawiona poduszkami.Jest bardzo silna,mocno dźwiga główkę do góry.Tylko patrzeć ,jak będzie siedziała.
Subkonto Adrianka nadal jest zasilane kwotami z 1 %.Dziękujemy wszystkim,którzy o nas pamiętali.Dzięki Wam nadal możemy pracować nad sprawnością Adriana.Mamy nadzieję skorzystać z kolejnych wyjazdów rehabilitacyjnych.W tym roku nie udało się niestety i widzę,że jednak taki wyjazd wiele daje.Jest się zmęczonym,dziecko czasem ma dość,ale są efekty,a o to właśnie chodzi.
Pierwszy wpis
Zawładnęła mną pasja blogowania,ale prowadzenie trzech trochę czasu zajmuje.Dlatego postanowiłam prowadzić jeden , o dzieciaczkach naszych kochanych,o swoich przemyśleniach i czasem trudnych chwilach.Na Smyki będę wracać.Mam tylko nadzieję,że teraz będę częściej pisać na jednym, a nie na trzech blogach.Więc zaczynamy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)