czwartek, 19 czerwca 2014

Pochłonęłam...

...tak mogę właśnie napisać.Pochłonęłam książkę,o której dość głośno było od jakiegoś czasu.Posiadając małe dziecko czasem nie mam czas po tyłku się podrapać,a tu taka niespodzianka.Niecałe dnia dni,w czasie gdy dziecko spało,albo w trakcie domowych prac.Mowa o książce Jannet Kalyta,położnej.Sytuacje w niej opisywane tak bardzo przypominały te nasze z życia.Jakbym czytała o sobie,gdzie jadąc samochodem do szpitala,rodząc swoje drugie dziecko opisywała emocje jakie nią targały.i ten opis bólu,który tak bardzo był mi znajomy.Ona,wspomagała się wspieraniem na rękach,ja na nogach...Ale ten ból,jak go opisać,jak powiedzieć mężowi co czuję.No właśnie,teraz wiem,że czułam go całym ciałem.Nawet mój mózg odczuwał wszystkie niedogodności transportu do szpitala.
Po przeczytaniu całej książki zaczęłam analizować cały przebieg naszego drugiego porodu.Czy obecność partnera w takich chwilach jest dobra.Czy jest obowiązkowa.
Dla mnie była,dla nas...Czuliśmy,że jesteśmy sobie potrzebni.Może nie sobie potrzebni...ja potrzebowałam obecności bliskiej osoby.Potrzebowałam mojego męża.
Mając nadal w pamięci traumę pierwszego porodu,nie chciałam być sama.
Strasznie się bałam,że sytuacja może się powtórzyć,że po raz kolejny będę musiała martwic się o dziecko sama.
Nie tym razem.Wszystko poszło świetnie.
Dziś stanęłam przed kolejnym dylematem-karmić nadal Wikę,czy zakończyć już tą cudowna podróż.Od jakiegoś czasu tak dotkliwie mnie kąsa,że aż boje się pomyśleć o kolejnym kp.chciałabym karmić do dwóch lat.Czy nam się to uda-zobaczymy.
Póki co nadal jest małą rozrabiarą i buzia jej się nie zamyka :)



1 komentarz:

  1. Jejku jaka Wika już jest duuuuuuuża :) Kiedy to zleciało ? :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń